W Bangkoku na lotnisku zakupiłem flaszkę dobrego trunku dla sąsiada w ramach podzięki za opiekę nad naszymi kotami. Trochę się obawiałem jak to będzie w trakcie kontroli bezpieczeństwa na lotniskach transferowych. Pomimo, że zapakowane w bezpieczną torbę miałem obawy, że może zostać zarekwirowane bo takie relacje znalazłem w necie. W Abu Zabi nie zwrócili na flaszkę w ogóle uwagi, w Kopenhadze już tak, ale skończyło się na oględzinach i przepakowaniu w nową bezpieczna torbę.
Do Gdańska dotarliśmy bez przeszkód, ale z opuszczeniem lotniska zaczęły się schody.
Lądujemy, samolocik malutki do rękawa więc nie podstawiony, do hali przylotów idziemy z buta. Czekamy na bagaż, po dłuższej chwili wyjeżdża żegnamy się z współtowarzyszami i idziemy poza strefę zamkniętą. Tu zonk otwierają się drzwi z mleczną szybą wychodzi pani i pyta się skąd przylecieliśmy. Odpowiadamy zgodnie prawdą, że z Kopenhagi pani patrzy na opaskę bagażową, ale gdzie zaczynaliście lot. Potwierdzamy, że w Tajlandii, to pani dalej, a co tam w walizce. My nic specjalnego drobiazgi, kosmetyki, pamiątki. To proszę dać walizkę na skaner, po skanowaniu pani pyta, a to co? To pewne jakiś balsam czy też inne mazidło odpowiadamy. Proszę otworzyć walizkę. Widzę moje serduszko już się gotuje, ja jeszcze nie. Otwieram walizę wyjmuję pokazuję pani, widzę minę zadowolenia u pani w momencie jak pani zauważyła wizerunek kobry na opakowaniu.
-Czy w tej maści jest jad kobry?
-Nie mam pojęcia,
-Ale na opakowaniu jest kobra to jest zabronione będzie konfiskata i mandant,
-Nie sadzę, aby tam był jad kobry, kupiliśmy to na lotnisku w strefie bezcłowej, przecież widzi pani, że jest w bezpiecznej torbie, raczej nielegalnych rzeczy by tam nie sprzedawali.
Żona w stanie wrzenia zaczyna się pyskówka, przychodzi druga pani celniczka skanują opakowanie, obrazkowym tłumaczem google, bo napisy są po tajsku. Nic znaleźć nie mogą, widzą w naszych bagażach grzebień z drewna kupiony w Laosie, pytają czy to nie aby z drzewa chronionego. Odpowiadam, że nie kupiony za złotówkę na targu i przekornie dodaję, że to drewno z recyklingu. Przy okazji okazało się, że nasza nówka walizka jest uszkodzona jedno z kółek jest zniszczone. Panie mówią, że należy to zgłosić do biura zaginionego bagażu, bo po opuszczeniu strefy odbioru bagażu nie będzie uznana reklamacja. Więc ja idę do biura zostawiam żonę z celniczkami, bo panie sprawdzają jeszcze jej bagaż podręczny. Zgłaszam reklamację bagażową dostaję protokół zgłoszenia, który w ciągu trzech dni muszę zarejestrować na stronie przewoźnika ostatniego etapu podróży. W naszym wypadku był to SAS.
W międzyczasie kontrola bagażu podręcznego żony się skończyła, okazało się po śledztwie, że wizerunek kobry to logo firmy i nie ma nic wspólnego ze składnikami maści.
Zbieramy graty idziemy na parking po auto. Najpierw jedziemy do hotelu dla zwierząt po naszą Debrę i z ucieszonym psiakiem do domu, gdzie czekają na nas wszystkie trzy koty.
I to prawie koniec, jeszcze tylko polka z uzyskaniem odszkodowania za uszkodzony bagaż. Trochę to trwało, rejestracja szkody na stronie SAS, odpowiedź od nich, że nie mogą pomóc bo nie mieszkamy w rejonie krajów skandynawskich. Odesłanie do firmy zajmującej się odszkodowaniami, tam wymiana maili, wysłanie zdjęć, żądanie paragonu lub innego dowodu zakupu od firmy odszkodowawczej. Paragonu nie mam, mam tylko potwierdzenie zakupu kartą, to okazuje się za mało. Kończy się na wysłaniu ekspertyzy, którą można uzyskać online od firmy zajmującej się naprawą walizek, torebek itd. Za ekspertyzę i walizkę zwrócili z potrąceniem 10 procent za amortyzację.
To już naprawdę koniec.