Ogólny plan części laotańskiej zakładał eksploracje okolic Luang Prabang na skuterach. Po emocjach dnia wczorajszego większości ekipy ode chciało się rumakowania. Część ekipy zostaje na miejscu, a druga w tym my zorganizowała sobie rejs Mekongiem. W organizacji wypadu pomógł nam nieoceniony resortowy konsjerż, chłopak z recepcji typ sympatycznego cwaniaka. Cała łódka dla nas jest nas sześcioro w tym rekonwalescenci.
Wypad sympatyczny, samochodem na przystań nad Mekongiem zaokrętowanie i ruszamy do jaskini Pak Ou. Jaskinia to dla mnie za duże słowo bardziej pieczara, a właściwie dwie jedna na dole przy brzegu druga trochę wyżej. Oczywiście Budda tu był historii nie będę opisywał, do wygooglowania lub do przeczytania w opisach gdyby zdarzyłoby się Wam znaleźć w tym miejscu.
Potem kapitan naszej łodzi proponuje nam lunch w jednej z kilku pływających restauracji cumujących po drugiej stronie rzeki. Lunch średni jeśli chodzi o walory kulinarne.
Wracamy, po drodze wytwórnia laotańskiej whisky. Żadne to whisky raczej bimber z ryżu w różnych wariantach w zależności od gatunku ryżu i dodatków smakowych. Za dużo czasu nam to nie zajęło.
Z powrotem na łódź i ruszamy dalej Luang Prabang, wyokrętowanie następuje przy nocnym markecie. Tu już kręcimy się po targu, konsumujemy wybór dań jest spory i smakowo o wiele lepiej niż na lunchu. Pierwszy raz w tym roku korzystamy z masażu, jest tu parę miejsc z masażem w okolicy targu. Masaż jak najbardziej OK i taniej jak w Tajlandii. Potem busik i wracamy do resortu, dzień minął na spokojnie.