Dzień dziś będzie napięty, chcemy przeskoczyć z Sanloem na Koh Kut, teoretycznie możliwe, czy w praktyce się uda zobaczymy.
Tak jak nam kazano 6.20 meldujemy się na plaży, śniadanie dostaliśmy na wynos, czekało na nas na stoliku przed domkiem. My jesteśmy tam, gdzie mamy być, ale nikogo więcej nie ma, dajemy sobie 5 minut na luz, ale dalej nic się nie dzieje. Czas jeszcze jest, lecz czujemy się lekko zaniepokojeni idziemy do kuchni, z której dochodziły odgłosy ludzkiej obecności, ale tam nikt nic nie wie. Idą budzić dziewczynę, która zastępuje Staszka widząc jej przerażoną twarz zaczynamy się trochę obawiać co będzie dalej. Do przystani jest dobre pół kilometra po plaży, średnia przyjemność drałować po piachu z walizami. Zaczęło się organizowanie tego, co miało być zorganizowane, budzenie obsługi, szukanie silnika do łodzi, którego nie znaleziono, pożyczenie silnika z resortu obok i w końcu zalanie silnika paliwem i klops. Decyzja menadżerki obsługa bierze nasze walizy i truchtamy na przystań, gdzie stoi przycumowany speedboat. Jest godzina 6.55 widzimy, jak łódź odpływa z przystani w kierunku Sihanuokville, a nas ogarnia złość jeszcze się nie zaczęło, a już się skończyło. Pytamy się czy to nasza łódź mówią nam, że nasza menadżerka ogląda nasze bilety i mówi nam, że nie nasza łódź. Ta która właśnie odpłynęła jest „pierwszą” łodzią odpływająca z wyspy o 6.45, a my mamy bilety na 7.00. Dopiero teraz zwróciliśmy uwagę na rozkład rejsów wywieszony na budce przy przystani rzeczywiście pierwszy rejs jest o 6.45, a nie o 7 jak udało nam się wyszperać w sieci. Menadżerka zostaje z nami sprawdzając o której odpłynie nasza łódka ma mieć 20 minut opóźnienia jest nadzieja, że się uda. Nadzieja okazała się płonna łódź spóźniła się godzinę, przez ten czas dziewczyna jest cały czas z nami widać u niej autentyczne przejęcie i zaangażowanie w naszą sprawę. Przez ten czas w trakcie rozmowy dowiedzieliśmy się, że mamy bilety linii, która jest najgorszą z kursujących na wyspy, że ich promy notorycznie się spóźniają, albo nie płyną wcale bez jakiegokolwiek info wcześniej. Linią tą jest Speed Ferry Cambodia . Najlepszą linią jest ta której łódź odpływa jako pierwsza czyli Buva Sea Cambodia na czas i na pewno. Gdy pytaliśmy Staszka o nasze bilety on sprawdził, czy mamy na 7 rano, a nam chodziło, czy są na pierwszy prom odpływający z wyspy, takie małe niedogadanie, a okazało się istotne. Menadżerka opowiedziała nam historię Sweet Dreams, o tym jak cztery lata na tej plaży były tylko dwa resorty, a w Sihanuikville plaże były urokliwe. Dowiedzieliśmy się także o planach Chińczyków co Sanloem czyli hotele, kasyna, beton, stal i szkło. Widać to już Sihanuokville jeden wielki plac budowy, a na plażach niestety syf i śmieci. Dziewczyna była tak miła i pomocna, że przeszła nam złość na to, że najprawdopodobniej nasze plany spaliły na panewce, choć taką możliwość mieliśmy przewidzianą.
Po godzinie opóźnienia, żegnamy się i ładujemy na prom po 45 minutach jesteśmy Sihanuokville, na przystani jest biuro turystyczne, busy autobusy, taxi pytamy się o samochód do tajskiej granicy, pani gdzieś dzwoni i mówi, że za dwadzieścia minut będzie wiedziała co i jak. Tyle czasu ty my nie mamy idziemy dalej kawałek od przystani dopadają nas naganiacze i zaczyna się chocholi taniec, a za ile, a tyle ceny z kosmosu. Zaczyna się od 150 USD, gdy dochodzimy po 5 minutach do 70 USD, decydujemy. Ładujemy się do wiekowego Lexusa i jedziemy, jeszcze mamy nadzieję. Nadzieja prysła około pól godziny później, kiedy ze względu na korki ciągle jesteśmy w Sihanuokville, a nasz kierowca preferował nawet nie ostrożny styl jazdy, a bojaźliwy. I tak cztery godziny później meldujemy się na granicy jest 14, Tu również dopadają nas naganiacze proponując transport gdziekolwiek po drugiej stronie granicy, Mówimy ok. Jeśli zdążymy na prom, najpierw nie ma problemu ok, ok., ale po konsultacji niestety nie da rady.
Rad nie rad wdrażamy plan B nocleg w Trat. Ogarniamy transport do Trat w pakiecie mamy możliwość za jedyne 500 THB od osoby odprawę paszportową po kambodżańskiej stronie bez kontroli, czyli bez kolejki pobrania odcisków i pamiątkowej fotki przy okienku pogranicznika, dziękujemy. Wybieramy oficjalną drogę odprawa idzie migiem, po tajskiej stronie również bez kolejki wypełniamy tylko dobrze nam znany druczek graniczny i jesteśmy w Tajlandii, Tu już czeka na nas busik, ale robimy krótką przerwę przy wózku z bagietkami jest prawie 15, a my tylko na rogaliku, jogurciku i pomidorze ze śniadania na wynos. Bagietka z czymś co przypominało salceson, czymś co przypominało ser, czymś co przypominało pasztet do tego szczypiorek, kolendra i sałatka całkiem. całkiem. Po drodze, krótki przystanek w Caffe Amazon jest kawa, jest wifi i jest wybrany nocleg w Trat. Wybieramy Artist's Place dajemy kierowcy namiary i za pół godziny jesteśmy na miejscu. Jakby ktoś chciał porysować kredkami i pomalować akwarelami to tu będzie spokojnie mógł, taki tu klimacik i nazwa ma wyjaśnienie. Fajna miejscówka i nie droga i praktycznie w centrum miasta. U właścicielki załatwiamy także bilety na prom w dniu jutrzejszym za 600 THB plus 40 za podwózkę z Trat na przystań. Dajemy znać na Koh Kood, że nie damy rady się dziś stawić w resorcie, ale jutro rano będziemy, dostajemy zwrotkę, że ok. Dostajemy mapę i namiary na food market, gdzie udaliśmy się niezwłocznie, bo czas ku temu był najwyższy. Po drodze chcieliśmy wymienić kasę, ale kantoru tu żadnego nie uświadczysz, a banki już pozamykane, otwarte tylko do 16 lub 17. Trzeba będzie spróbować jutro rano banki otwierają o 9, a nas zabierają z pod hoteliku na przystań o 9.30 prom wypływa o 10.30.
Jest food market, jest jedzenie w ilości i obfitości jak tylko w Tajlandii być może. Bladych twarzy bardzo mało, żarcie autentyczne nie podrasowane pod turystów. To bierzemy ciasteczko bananowe, to kokosowe i wreszcie tom yum o smaku jakiego szukaliśmy od początku tegorocznego wojażu.
Jeszcze spacerujemy wśród stoisk z mydłem i powidłem, kupujemy trochę owoców i z pełnymi brzuchami wracamy do hoteliku. W knajpce obok próbujemy jeszcze trójcy singa, chang i leo i pora zakończyć dzień.
Nam się nie udał skok między wyspami, ale nie tego złego … Trat jest bardzo fajny miejscem na jeden dzień jest tu autentycznie nie turystycznie. Skok jest jak najbardziej do wykonania przy trochę lepszej od naszej organizacji, można spokojnie tego dokonać.
Bilans dnia jeden nocleg na Koh Kood w plecy, dodatkowy nocleg w Trat, ale za autentyczny tajski obraz dnia powszedniego obejrzany.