Jak co dzień rano, przynajmniej od dwóch dni budzi nas rajski widok z okien naszego domku. Dzień miał być dalszym ciągiem błogiego nic nierobienia i nie wart byłby wpisu, gdyby nie bliskie spotkanie z naturą.
Przed śniadaniem siadamy na tarasiku przy domku i napawamy się widokiem, patrzę na swoje łydki i wiedzę serię czerwonych kropek. Oglądam dokładniej swoje sponiewierane życiem ciało i widzę je także na ramionach, kropki w skupiskach po kilka. Coś mi to przypomniało, już kiedyś coś takiego miałem, a było ze trzydzieści lat temu i oznaczało pokąsanie przez pluskwy. Co tego byłem prawie pewny, ponieważ mam taką właściwość, że reaguję na pokąsanie przez owady w różny sposób w zależności od gatunku insekta. A było tego trochę pszczoły, osy, kleszcze, meszki, gzy nie mówiąc o komarach. Ten typ reakcji mojego organizmu wskazywał na pluskwy. Co do pewności, że to pluskwy przemawiała jeszcze jedna rzecz, to że wcześniej w opiniach o resorcie wyczytałem, że ktoś już miał tego typu przygodę.
Nie mówiąc nic małżonce, aby od rana nie robić rabanu, sprawdziłem w słowniku jak jest pluskwa po angielsku i idę do właściciela mówiąc co i jak. On nie dyskutuje, przeprasza i proponuje zmianę domku i wcale nie jest zdziwiony tym faktem. Wracam do domku i mówię małżonce pytając czy zmieniamy domek, a ona ku mojemu zdziwieniu mówi weź sprawdź, porządnie wypsikaj i zostajemy nie będziemy się tarabanić na dwa pozostałe dni. Wróciłem do właściciela oznajmiłem naszą decyzję i poprosiłem o porządny insekt killer. W domku sprawdziłem wszystkie zakamarki, łóżko i nic nie znalazłem. Żonka jeszcze u wujka google sprawdziła, że pluskwy żerują raz na kilka dni i nie przenoszą żadnych chorób. Czyli jest szansa, że do końca pobytu będziemy mieli spokój.
Po tym wszystkim miało być już tylko sielsko i leniwie, ale nie było.
Po obiedzie wracamy do domku i pijemy sobie piwko na tarasie, a tu ni stąd ni z owąd wpada do nas w odwiedziny stado małp. Gdy meldowaliśmy się w resorcie ostrzegano nas, aby nie zostawiać nic na tarasie, bo wpadają małpy z wizytą w poszukiwaniu żarcia, a przy okazji biorą wszystko co znajdą. Małpy, trzy duże samce kilkanaście młodych i dwie samice z podczepionymi do ich ciała maluchami. Jak tu nie skorzystać z okazji, aby pstryknąć foto, zdjęcie zdjęciem, a samiec wielkości średniego psa wali do nas i szczerząc kły jak u wielkiego psa idzie na mnie i charczy. Ja próbuję odstraszyć krzykiem, tupaniem, a on nic. Wyciąga łapska próbując capnąć z mojej ręki telefon przy okazji drapnął mi pazurami po ramieniu. Na szczęście było to drobne zadrapanie, dopiero gdy wziąłem do ręki miotłę to zwątpił. Całe stado jeszcze poskakało po dachu i drzewach wokół domku i przeniosło się do domku Jerrego. Jerry nauczony moim doświadczeniem miał już w ręku kij, ale mimo tego samce nie dawały za wygraną i musiał na chwilę się ewakuować do wnętrza domku. Małpy jeszcze chwilę pobałaganiły wokół ich domku i poszły dalej.
Natrętności małp się spodziewaliśmy, agresywności już nie. Dalsza część dnia zgodnie z planem, spacer, książka i Polaków nocne rozmowy.