Fru i jesteśmy w Siem Reap. Wyrobienie wizy idzie migiem za usługę 30 $ lub 32 $ jeśli ktoś nie ma zdjęcia. Trochę dłużej czeka się do odprawy paszportowej, potem jeszcze trzeba wypełnić deklarację celną, którą skrupulatnie sprawdza pan oficer na ostatniej bramce przed wyjściem na miasto. Wychodzimy tuk-tuk już czeka i śmigamy do hotelu o dumnej nazwie Rithy Rine Angkor Residence, który szczerze polecam ze względu na stosunek oferta/cena i lokalizację 3 minuty z buta od Pub Street. 3 minuty, a jakbyś zmienił światy tu cisza i ciemny zaułek tam światła dzielnicy rozrywki.
Doprowadzenie się do porządku i idziemy w miasto. Samo Pub Street się nie zmieniło, ale centrum handlowo-rozrywkowo-masażowe jak rak zajęło nowe obszary. Przybyło nocnych marketów na prawo night market na lewo night market i pośrodku też.
Organizmom trzeba dorzucić paliwa siadamy w jak głosi napis w najlepszym BBQ w mieście i pewnie najdroższym wszak to Pub Street i co by tu zjeść ? Jak śniadanie po tajsku to kolacja po khmersku, czyli amok fish po amoku jednak nie byliśmy w amoku. Coś chyba z nami jest nie tak wybrzydzamy jacyś zmanierowani jesteśmy czy w d..ach nam się poprzewracało???
Piwo dalej w tej samej cenie czyli 0,5 $ za mały kufelek.
Próbujemy oszukać jet lag czyli pójść spać o właściwej porze dla obecnej strefy czasowej mimo, że w Polsce środek dnia. Jesteśmy tak zmęczeni, że o 21 padamy na twarz i śpimy aż do 10 rano dnia następnego.