Pyszne śniadanie, ale to już pisałem. Zbiórka przy recepcji, po chwili przychodzi przewodnik i gęsiego do autokaru pół godziny później startujemy przez zakorkowane Ho Chi Min.
Trzy godziny później jesteśmy przy świątyni Cao Dai, po drodze zaliczając przystanek komercyjny w wytwórni emaliowanych obrazków, tworzonych przez osoby niepełnosprawne z powodu działania "agent orange" o tym co to jest, a właściwie było można przeczytać choćby
tu. Wyroby ładne trochę cepelia inkrustowane kawałkami muszli czy skorupek jaj. Trochę drogie, pooglądali nic nie kupili i pojechali dalej.
Świątynia ładna, ale niewarta jazdy trzy godziny rozklekotanym autobusem, tym bardziej że wyglądało to tak przyjechali, wyszli, obejrzeli i pojechali dalej (a właściwie z powrotem) do tuneli.
Niestety w trakcie podróży zaczęły się w naszych układach trawiennych odzywać się wczorajsze muszle, żaby i inne. Z różnym nasileniem u różnych osób od lekkiej niestrawności do zatrucia pokarmowego. Generalnie wycieczka po…, tunele w przeciwieństwie do świątyni warto jak najbardziej. O tunelach przeczytasz
tu. Fajnie, ciekawie, także tunele polecamy, świątynie niekoniecznie. W hotelu lądujemy wieczorem, jeszcze wypad do sklepu i apteki po elektrolity i nitrofuroksazyd. Poinformowanie Susan, że jutro będziemy godzinę później niż było w pierwotnym planie, w końcu jesteśmy na urlopie nie ma co się tak zrywać z rana, spakować graty i lulu