Dzień kompletnego lenistwa, czyli trochę plaża, trochę internet, spożycie z lekkim nadużyciem, niektórzy to nazywają chill out.
A z pożytecznych rzeczy wybraliśmy i zarezerwowaliśmy miejscówkę na Koh Phangan na razie na dwa dni jak się spodoba to zostaniemy do końca pobytu na wyspie, a jak nie to zmienimy. Znowu było z ty zabawy, podobnie jak z wybieraniem resortu na Lancie, za duży wybór. Jak to pasuje to tamto nie, ale w końcu wybraliśmy, rezerwacja zrobiona na booking`u. Padło na Morning Star Resort.
Dalszy pobyt w Tajlandii ogarnięty po Phangan 3 dni w Bangkoku i do domu.
Po tak relaksującym dniu pora na kolację, a jakże w pinky restaurant ( była opcja kolacji na plaży, ale jakoś to co oferowali z stworów morskich do nas nie przemówiło, za świeżo nie wyglądało to co leżało na lodzie i czekało na wrzucenie na grill). Niestety w dniu dzisiejszym pinky jest zamknięte. No cóż tu nie i tam nie, idziemy do najbliższej knajpy małego rodzinnego baru, rodzinnego czyli prowadzonego przez rodzinę pani domu zapindala z garami, pan domu ogarnia, a może nie ogarnia zamówienia, dzieciaki do pomocy. Siadamy zamawiamy i czekamy, czekamy, czekamy dania z kuchni wyjeżdżają, ale nie dla nas, no to czekamy i w końcu dajemy sobie spokój, płacimy za piwo wychodzimy po 45 minutach czekania i bez nadziei na otrzymanie posiłku, lekko opici piwem idziemy spać - zupa chmielowa musi wystarczyć.
Tak na koniec podczas spaceru po plaży z jednego z barów usłyszeliśmy piosenkę Blue Cafe, ki diabeł przesłyszeliśmy się czy co, nie leci polskie nagranie, a potem jeszcze jedno i następne cała płyta. Jakoś miło się zrobiło i fajnie.