Ten dzień został przeznaczony na zakupy, f..k, ale co robić trzeba to przeżyć.
Wstajemy ok. 10.00 jemy śniadanie w jednej z knajpek przy Khao San. Krótki zwiad po stoiskach na Khao San i jedziemy do znanych Jerremu z początku lat 90-dziesiątych miejscówek handlowych ( początki wolnego handlu w Polsce i bezpośrednie połączenie LOT-u do Bangkoku, no nie do końca, bo z międzylądowaniem w Taszkiencie w celu zatankowania Ił-a 62 ). Trafiamy do Bobby Market i Indra Square ( teraz bardziej znane jako Pratuman Market ), co oznacza kupę straganów do zaliczenia. I tak chodzimy, kupujemy głównie ciuchy, ciuszki, fatałaszki dla rodziny i krewnych królika, ceny niższe niż na Khao Sanie, ale niedużo.
W trakcie przejazdów tam i z powrotem taksówką, widzimy na ulicach "czerwone koszule" w dość dużym zagęszczeniu co trochę wzbudziło nasze obawy co bezpieczeństwa, ale tylko na chwilę.
Padnięci wracamy do hotelu zostawiamy zakupy, idziemy na piwko na przeciwko, najtańszy chang w okolicy ( 60 THB za flaszkę 0.6l ) i zaczynamy się zastanawiać co z dniem jutrzejszym.
Powiem szczerze nie planowaliśmy naszego wypadu jakoś szczególnie zdając się na żywioł, zakupiony przewodnik i wiedzę Jerrego, w końcu był tu cztery miesiące temu ( no i 20 lat temu). No to wertujemy przewodnik, może tu, a możne tam, może to, albo tamto. Ciężko idzie i to kusi i to nęci, w końcu już na powrocie do hotelu wertujemy ofertę wycieczek i decydujemy jedziemy na wycieczkę damnoen saduak ( pływający targ ) - kanchanaburi ( most na rzece Kwai ) - tiger temple ( świątynia tygrysa ) za 500 THB od łebka, start jutro rano o 6.00.
Przed pójściem spać pokusiliśmy się jeszcze na pad thai i to był głupi pomysł jeść żarcie z wózka o północy ( pewnie makaron jeździł cały dzień na tym wózku ) dostaliśmy destrukcji i obstrukcji żołądka jeszcze grubo przed wyjazdem na wycieczkę, ale daliśmy radę na taką ewentualność byliśmy farmakologicznie przygotowani ( Nifuroksazyd ), aczkolwiek noc do przyjemnych nie należała.