Wstajemy piąta rano, śniadanie mieliśmy przygotowane w formie suchego prowiantu, kawę zrobiliśmy sobie w pokoju, zjedliśmy po kanapce z serkiem topionym, a tu dzwoni telefon że bus na lotnisko już czeka. Niesamowite 15 min przed czasem, z tym w Tajlandii do tej pory się nie spotkaliśmy. Wsiadamy jako drudzy pasażerowie, bus pozbierał jeszcze parę osób po drodze, dzięki czemu mieliśmy możliwość zobaczenia Kao San o 6 rano. Widok melancholijny, w sam raz na pożegnanie, niedobitki imprezowiczów, śpiący po kątach Tajowie, morze śmieci i pustych butelek.
Po siódmej jesteśmy na lotnisku, wylatujemy o 10.00, odprawa jeszcze się nie rozpoczęła, dostajemy naklejkę aeroflot i stajemy w kolejce do odprawy, pojawiają się pracownicy na stanowiskach odprawy, ale kręcą się i odprawa się nie rozpoczyna. Po chwili przychodzi starszy gościu najpewniej ich szef i rozpoczyna operatywkę, która trwała dobre 20 min, a my czekamy, czekamy... nienawidzę stania w kolejkach. Wreszcie odprawa się zaczyna i co, i trzy osoby przed nami mają za ciężki bagaż rejestrowy i muszą go przepakować, samolot i tak nie odleci wcześniej, ale nienawidzę stania w kolejkach.
Odprawieni przechodzimy do strefy wolnocłowej, małe zakupy i idziemy w kierunku naszego gat-u. Lotnisko ogromne, przestronne i nowoczesne.
Lot minął znośnie, jeżeli nie liczyć niemieckiego małżeństwa, które siedziało w pobliżu nas i kichało, prychało i kaszlało, co prawdopodobnie odbiło się moją późniejszą grypą.
Nie wiem dlaczego, ale powroty z tamtej strefy czasowej są dla mnie dużo bardziej męczące niż jazda w przeciwna stronę.
W Moskwie przesiadka i dwugodzinne oczekiwanie na samolot do Warszawy.