Lot do Warszawy nie był niestety spokojnym lotem, może nie sam lot co lądowanie. Samolot schodzi do lądowania widać naszą stolicę, jest coraz niżej i niżej, widać już drogę podejścia do lądowania, aż tu nagle huk silników i maszyna zaczyna się gwałtownie wznosić. Na pokładzie cisza jak makiem zasiał, wszyscy spoglądają to na siebie, to na stewardesy. Niektórzy pasażerowie zaczynają się czynić znak krzyża, a że samolot był rosyjski to w drugą stronę, jakaś dziewczyna prosi o tabletkę, chyba wszystkim polakom obecnym przyszedł na myśl kapitan Wrona. Moja lepsza połowa sparaliżowana ze strachu i mnie się zaczyna udzielać panująca atmosfera, ale patrzę na stewardesy, a one spokojne chodzą po pokładzie, myślę sobie jakby się działo coś złego to by był jakieś komunikat, a opiekunki pokładowe musiałyby siedzieć w fotelach przypięte pasami.
Wznieśliśmy się dość wysoko (czyli jak wszyscy wiedzą odeszliśmy na drugi krąg) i krążymy raz, drugi, trzeci i za czwartym kręgiem schodzimy ponownie do lądowania, cały pokład w napięciu i ciszy, choć w dalszym ciągu nie było żadnego specjalnego komunikatu.
Wylądowaliśmy szczęśliwie, nie wiadomo co było powodem dwóch prób lądowania, latania mieliśmy już dosyć, a przed nami jeszcze lot do Gdańska.