Lot z Hat Yai do Bangkoku mieliśmy następnego dnia rano, dlatego też musieliśmy opuścić wyspę dzień wcześniej, ostatni prom odpływał o 13.30 i nim postanowiliśmy popłynąć, bilety kupiliśmy w jednej z licznych agencji turystycznych na wyspie za 600 THB od osoby (prom do Pak Bara plus bus z Pak Bara do Hat Yai ) czas podróży ok. czterech godzin.Nocleg zarezerwowaliśmy w hotelu Florida poprzez www.agoda.pl koszt 600 THB za dwójkę bez śniadania.Z ciężkim sercem opuszczamy wyspę, ale przeloty wykupione wcześniej w promocji i nie możemy nic przebukować. Podróż minęła spokojnie, przez chwilę trochę mocniej pobujało, trochę pokropiło, było też małe zamieszenie w czasie przesiadki w Pak Bara, ogólnie pozytywnie. Busik podwiózł nas pod sam hotel.Hotel Florida lata świetności ma dawno za sobą, szary, bury i ponury, ale to tylko jedna noc, a więc szybki prysznic i na miasto, chcieliśmy zaliczyć nocny targ, słabo nam się to udało, najpierw nie mogliśmy się za chińskiego boga dogadać z tuk-tukarzem co do tego dokąd chcemy dojechać, a jak już dojechaliśmy to handlujący się już zawijali, ale samo miejsce nie należało do atrakcji godnych polecenia bud, smród itd. W międzyczasie żołądki przypomniały mam o swoim istnieniu, czas coś zjeść, więc udaliśmy się do centrum, mijane po drodze garkuchnie nie zachęcały swoim wyglądem do konsumpcji. Także głód zaspokoiliśmy w KFC.
Potem spacer pomiędzy straganami i krótka wizyta w centrum handlowym.
Na jednym ze straganów zauważyliśmy duriany, napomnę że jedynym z celów, które sobie postawiłem sobie podczas tej podróży było spróbowanie tego owocu, jak dla mnie nic szczególnego, a wręcz niesmaczny papka o smaku słodkawo-cebulowym i zapachu zgniłej cebuli tak intensywnym, że pomimo zapakowania go w cztery szczelnie zamknięte torby foliowe jeszcze było go czuć.
Do hotelu postanowiliśmy pójść piechotą, aby obejrzeć życie nocne, w przewodniku przeczytaliśmy informację, że Hat Yai jest zapleczem rozrywkowo-uciechowym dla gości z pobliskiej Malezji, i rzeczywiście lokali nocnych za trzęsienie, ale ceny w nich kosmiczne.
Mimo, że był już późny wieczór nie chciało mam się jeszcze spać, postanowiliśmy napić się changa przed snem, ceny w knajpach w pobliżu hotelu jak i w samym hotelu, o czy pisałem wcześniej kosmiczne, przysiedliśmy więc w jednej z okolicznych garkuchni.
Tak pękło jedno, drugie piwko, a obserwując dwóch kucharzy, którzy uwijali się przy kuchni, zgłodnieliśmy i skusiliśmy się na zupkę Tom yam i Tom ka, z przyjemnością obserwowaliśmy jak powstają one od a do z, od zrobienia pasty z papryczek chili, czosnku, trawy cytrynowej i bliżej nie znanych mam ziół, po poszatkowanie kurczaka razem ze skórą i podrobami. Była to najlepsza wersja zupy jaką do tej pory jadłem. Kosztowało nas to po 30 THB od porcji, a porcje solidne. Ta uliczna kuchnia miała powodzenie, co chwilę przysiadali się Tajowie coś zamawiając, całe rodziny z dziećmi, a że pora była późna to dzieciaki były w piżamach, czyli kolacja na ulicy.
Konsumując zupkę i popijając changa, patrzymy a tu lewym pasem (zgodnie z obowiązującym lewostronnym ruchem drogowym) popindala sobie gościu na changu ( chang = słoń) rozmawiając przez komórkę, taki niecodzienny widoczek, może nieconocny bo była 12 w nocy. Próbowałem zrobić zdjęcie, ale idiot kamera nie za bardzo się nadaje do robienia zdjęć nocnych i wyszło jak wyszło zdjęcie mimo wszystko załączam.
Jutro rano lecimy do Bangkoku.