Skuter wynajęty w recepcji, trzeba było dać paszport albo zastaw. Zostawiłem paszport bo baciki powoli się kończą. Jak zwykle ceremonia odbioru.
Tym razem jedziemy sami tzn. ja i Jerry bez swoich połówek. No to sobie motorkujemy na spokojnie, relaksacyjnie. Droga jak to na wyspach kręta i pod górę, i w dół, ale już nie tak ekstremalnie jak ostatnio. Sprawdzamy jak wygląda wyspa z tej strony i tak odwiedzamy Kai Bae, Lonely Beach, Bang Bao Cliff Viewpoint tu kawka tam shake. Dojeżdżamy do krańca drogi, a właściwie do szlabanu, za którego przekroczenie trzeba zapłacić. Jakoś nie specjalnie chcieliśmy płacić za to, żeby zobaczyć resort w kształcie statku wycieczkowego tym bardziej, że jakieś trzy tygodnie temu uległ pożarowi. To wracamy wodospadu Si tho też nie obejrzeliśmy bo wysechł. Z ciekawostek to przy Cliff resort jest jak to nazwałem odwrócone zoo można sobie wynająć namiot dość przyjemny prawie jak mini domek. Jest on na podeście i w środku klatki metalowej, a to z powodu wszechobecnych tu małp. Czyli człowieku do klatki i niech małpki mają zabawę. Obejrzeliśmy też resorty Sylwan i Dewa, a to z powodu, że braliśmy je pod uwagę podczas wyboru zakwaterowania. Przejeżdżając przez Kai Bae można poczuć prawdziwy klimat tajskiej walking street. Mamy sklepy, sklepiki, knajpki i straganiki z mydłem powidłem i street foodem. Jedyna niedogodność, że to wszystko przy ruchliwej ulicy.
Po powrocie jak żonka to usłyszała to jechać tam zechciała. Co było robić wsiadamy na mechanicznego rumaka i wio. To tylko parę minut drogi od naszej miejscówki. Skuter zostawiliśmy przy 7-eleven i dalej penetrować okolicę. Tu coś uszczknąć, plażę tutejszą zobaczyć słaba, a właściwie jej brak. Na koniec masaż bo to już ostania noc na wyspie.