Wszystko zaczęło się całkiem niewinnie. Startujemy o czasie, co w świecie lotnictwa graniczy z cudem, prawda? Niestety, reszta podróży to już inna historia. Za nami usadowiła się pani z prawie dwuletnim synkiem. Ah, cóż to był za duet! Synek krzyczał, płakał i generalnie robił wszystko, co tylko mógł, aby uczynić naszą podróż niezapomnianą. Mama natomiast sprawiała wrażenie, jakby była na wakacjach, nie będąc w stanie go uspokoić.
Żeby nie było, że jestem jakimś nietolerancyjnym dupkiem, ale ten mały krzykacz naprawdę dał nam w kość. Wiek dziecka? Zgaduję po tym, że leciało na kolanach matki. Do łóżeczka samolotowego by się nie zmieścił, bo był całkiem spory. Nie dość, że głośny, to jeszcze co chwilę szturchał nasz fotel. Prawdziwa gratka dla miłośników lotniczych przygód.
Po tym koszmarnym locie, ze stoperami w uszach, opaską na oczach, w półśnie, pół letargu, w końcu lądujemy w Stambule. Krótka przesiadka i lądujemy w Warszawie, na szczęście już bez przygód. A może nie?
Tradycyjnie, z lotniska SKM-ką chcemy się dostać na Centralny. I tu zaczynają się schody. Dosłownie. Z powodu remontu dworca Warszawa Zachodnia, bezpośrednio na Centralny nie dojedziemy. Trzeba się przesiąść. Wysiadamy na peronie ósmym Zachodniego, a my, dla których sieć komunikacji publicznej Bangkoku nie ma tajemnic, trochę się gubimy. Kawał drogi do samego dworca, a my z całym majdanem. Świetnie, po prostu świetnie.
Panie zostają na miejscu, panowie idą szukać peronu, z którego najszybciej dojedziemy na Centralny. Na peronach chodzą panie w żółtych kamizelkach z napisem „Informacja”. Zasięgamy tej cennej informacji i pytamy, czy możemy wsiąść już tu w Pendolino do Gdyni, które przejeżdża przez Zachodni. „Tak, możecie!” – no, przynajmniej tyle. Mamy pół godziny do odjazdu, wsiadamy, czekamy w przedsionku, aż nasze miejsca zwolnią się na Centralnym.
Dalej już bez historii – obiad w wagonie restauracyjnym. I gdy już myśleliśmy, że nic nas nie zaskoczy, okazuje się, że nie będziemy mieli podwózki z Gdyni do Wejherowa, bo córka pary numer trzy nie może po nas podjechać. To nie problem, podjedziemy SKM-ką. Nasza córka wykazała się zapobiegliwością i uruchomiła swojego męża, który pracuje w Gdyni. Odbiera nas, jedziemy najpierw do nich, zabieramy psa i meldujemy się w domu.
Koniec, kropka. Jutro do pracy.