Plan był taki, aby jeden dzień spędzić na eksploracji okolic Tenteny, ale został zmodyfikowany na rzecz pobytu o jeden dzień dłużej w Rantepao.
Jak postanowiliśmy, tak zrobiliśmy. Dzięki uprzejmości recepcji hotelu udało się nam zorganizować samochód dla naszej szóstki, który nas przetransferuje do Rantepao. Wg. nawigacji podróż powinna trwać max 7 godzin. Umówieni byliśmy, że startujemy o 10, ale wystartowaliśmy godzinę później bo kierowca musiał zaliczyć mszę świętą.
Gdy rozpoczynaliśmy część lądową naszej podróży w Ampanie, to byliśmy w kraju muzułmańskim, same meczety dookoła i ludność także ubrana w tym stylu. Ale zbliżając się do Tenteny meczety zaczęły ustępować miejsca kościołom im bliżej Tenteny tym więcej kościołów, a mniej meczetów, ale są te i te i wygląda na to, że nie tu z tym problemu.
Indonezja uczy cierpliwości, lekcja kolejna. Nasz kierowca, ani be i ni me w żadnym znanym nam języku. Plan naszej podróży przetłumaczył mu chłopak z recepcji Victorii. Driver zabrał po drodze towarzyszkę do dziś nie wiemy czy to żona, czy narzeczona. No to startujemy, naszą czujność powinno wzbudzić to, że gościu ubiera zarękawki i zamiast włączyć klimę, otwiera okno.
Droga idzie w górę jest wąska i nie najlepszej jakości, generalnie asfalt, ale tu pomyty, tu rozmyty, a my cały czas w górę przez las, przez dżunglę, a zbocza stają się coraz bardziej strome. Jedziemy tak 30-40 km\h, ale warunki drogowe to usprawiedliwiają, już wiemy że te 7 godzin na dzisiejszą podróż to mrzonka. Droga wije się niemiłosiernie, ale prędkość spacerowa nie powoduje, nawet u wrażliwych na chorobę lokomocyjną żadnych sensacji, a są tacy wśród nas. Wczorajszy rajdowiec doprowadził niektórych do granicy wytrzymałości, ale że było w miarę krótko to dali radę.
Wleczemy się, wleczemy, wspinamy się na 1400 m, widoki pocztówkowe. W końcu zjeżdżamy gór wyjeżdżamy na prostą, a kierowca jedzie z tą samą prędkością, oj długa to będzie droga. W końcu dojeżdżamy na popas w miejscu, które wygląda na skrzyżowanie mini parku rozrywki z aquaparkiem.
Zamawiamy i czekamy, oj długo czekaliśmy dobrze ponad pół godziny, w końcu dostaliśmy nawet smaczne było. Ale czas leci, a przed nami na końcówce kolejny odcinek serpentyn przez góry. Jedziemy cały czas przy otwartym oknie nie poganiamy kierowcy, ten dzień i tak na straty, a chcemy dojechać bezpiecznie. Mijamy wioski i miasteczka wszędzie towarzyszy nam zapach duriana czasami pomieszanymi ze spalenizną, nie wiem czemu dość często mijamy palące się ogniska. Robi się ciemno, a my zaczynamy się wspinać w górę, cierpliwość naszych pań się wyczerpała, atmosfera w samochodzie gęstnieje. W końcu około 23 dojeżdżamy do Rantepao, które nie robi pozytywnego wrażenia na paniach, kurort to, to nie jest. Nawigacja doprowadza nas niby na miejsce czyli do Rosalinda Homestay a my jesteśmy na środku drogi, a znanej nam z fotografii miejscówki ani widu, ani słychu.
Jest ciemno okolica wygląda niezbyt zachęcająco, w samochodzie atmosfera napięta, niby jesteśmy na miejscu, a tu dupa. Chwilę skołowani kręcimy się wokół własnej osi, podchodzimy do otwartego straganiku ze wszystkim i z niczym, gdzie dwóch łebków gdy pokazujemy im adres kiwają przecząco głową nie mamy pojęcia gdzie to jest mówi ich mina. Wystukują namiary do swojej komórki i widząc zdjęcie wskazują nam drogę, jeszcze jakieś 500 m i będziecie na miejscu.
Zmieniając nasz plan podróży, jakoś nie przyszło nam do głowy, aby się dowiedzieć w Rosalinda Homestay, czy w ogóle jest możliwe przybycie o jeden dzień szybciej. W razie gdyby nie można było się zakwaterować mieliśmy czegoś poszukać na miejscu. Było to przy założeniu, że dojedziemy do Rantepao przed 20, a tu mamy 23 i widać, że miasto śpi .
Z duszą na ramieniu naciskamy dzwonek, a tu nic drugi raz, trzeci słuchać jakiś ruch jest ktoś, wychodzi właściciel mówimy co i jak dostajemy odpowiedź nie ma problemu są wolne miejsca.
Ładujemy się do pokoi, ciepły prysznic, kontakt ze światem, aktualizacja wiadomości i spać.
Tyłek boli od siedzenia w samochodzie najważniejsze, że dotarliśmy.