Dziś opuszczamy Koh Kut, chyba już tu nie wrócimy, chociaż nigdy nie mów nigdy. Rano ponownie śniadanie fit czyli owoce plus kawa, o ósmej ma być samochód, który zabierze nas do przystani. Bilet łączony prom plus autobus kupiony w firmie Boonsiri Ferry. Mija ósma, samochodu nie ma u małżonki włącza się opcja obawa, poprzedzająca opcję panika, uspokajamy ją wspominając o kwadransie akademickim i rzeczywiście nim minął kwadrans samochód po nas już był. Potem już zgodnie z planem, niecała godzinka promem i jesteśmy na pomoście przystani Laem Sok, skąd traktorową ciuchcią przewożą nas do dworca autobusowego. Z buta byłoby trochę daleko sam pomost ma kilometr długości. Na dworcu bilety zamieniają nam na identyfikatory, ( nie ma już naklejek, tasiemek czy innych tego typu znaczników) mamy chwilę czasu, więc trzeba się posilić, bo jak głoszą ogłoszenia autobus staje tylko na przerwę toaletową i tu jest ostania okazja na konsumpcję. Po chwili wołają nas do autokaru, wsiadamy w kolejności numerów na identyfikatorach, wcześniej musieliśmy się określić, gdzie wysiadamy czy na Kao San, czy Lat Krabang. My decydujemy się na Lat Krabang, jest to przystanek kolejki Rail Link kursującej z i na lotnisko.
Jak wcześniej wspomniałem zrezygnowaliśmy z noclegu w naszej stałej miejscówce New Siam Riverside, jeśli ktoś ciekawy, dlaczego to zapraszam do relacji z ubiegłego roku. Tym razem przewidzieliśmy tylko jeden pełen dzień w Bangkoku na powrocie do domu. I ze względów praktycznych postanowiliśmy zakwaterować się w miejscu lepiej skomunikowanym z masową komunikacją miejską. No i ma być bardziej luksusowo, i koniecznie wanna dla mojego serca. Wybór trwał dość długo, to miejsce nie takie, to za słabe oceny, a to cena za wysoka. W końcu wybieramy, wybór pada na City Lodge Bangkok przy przystanku BTS Nana. Dzień ostatni naszego pobytu to dzień komercyjny, czyli zakupy to oznacza przemieszczanie się po Bangkoku. Najlepiej i najpewniej to komunikacją miejską taxi, czy nawet tuk-tuki grzęzną w korkach stąd nasz wybór.
Wsiadamy do autobusu zabierają nam identyfikatory, dają po wodzie, paczce herbatników i w drogę. Po drodze do Bangkoku zabieramy gości wracających z Koh Chang i jest jednak postój trochę dłuższy niż na siku przy mini centrum handlowym, można coś zjeść, a nawet zrobić zakupy. Do Bangkoku docieramy o czasie, potem Rail Linkiem do stacji przesiadkowej z BTS Phaya Thai, pięć przystanków dalej BTS-em i jesteśmy na stacji Nana.
Po raz dziewiąty w Bangkoku licząc pobyt w tym mieście, pomijając obecność na bangkockich lotniskach w trakcie przesiadek między lotami.
Nauczeni doświadczeniem co akustyki tajskich okien, pokoje wzięliśmy z widokiem na “ogród” czyli podwórka budynków dookoła hotelu. I dobrze zrobiliśmy, ponieważ hotel sąsiaduje o szerokość chodnika z peronem stacji Nana, a na dole hotelu od strony ulicy jest całodobowa knajpa Game. W pokojach jesteśmy po siedemnastej, co robić dalej ano na zakupy. No luksusowo to, to nie jest najlepsze lata hotelu minęły ze 30 lat temu, wszystko się zgadza z opisem nawet zdjęcia nie kłamią po prostu hotel jest stary, ale schludny więc nie ma co narzekać. Wanna oczywiście jest, ale w stanie, że można tylko nogi umyć siąść w niej strach. Nota bene drożej niż tam, gdzie zawsze i bez śniadania, największa zaleta hotelu to położenie.
Jedziemy do MBK, a generalnie do wielomarkowego sklepu Tokyu i parter MBK gdzie znajdują stoiska z promocjami znanych marek. Do 21 jesteśmy obrobieni, ale i też powoli sklepy się zamykają, jeszcze tylko kolacja w Food Island i czas na powrót. “ Must have” załatwione czyli koszulki i desu zakupione. Chwila BTS-em i jesteśmy w hotelu, po drodze jeszcze zakup kropli na sen w 7 eleven. Czas spożyć krople nasenne, ale jakoś słabo nam idzie, może to kwestia zmęczenia dajemy sobie spokój idziemy spać.