Wpis z kronikarskiego obowiązku, a więc śniadanko, a jakże smakowite, zakupy świeżego galangalu i liści kaffir, pakowanie, o 12 wypad z pokoju. Graty zostawiamy w przechowalni spacer po Rambuttri, ostatnie tom yum, kąpiel w basenie hotelowym i busikiem na lotnisko.
Na lotnisku zwrot VAT czyli pieczątka poświadczająca że dobra nabyte są wywożone, małe zamieszanie z bagażem podręcznym na check-in pan poprosił aby zważyć podręczny ważył 10 kg ( wymiarowo walizka kabinowa jak najbardziej, QR ma limit wagowy podręcznego 7 kg ) i mimo, że ja to walizkę będę targał to za chińskiego boga nie chciał zrobić odprawy trzeba było choć jedno kilo przełożyć do bagażu nadawanego.
Kasę za zwrot VAT-u odbiera się już w strefie wolnocłowej, a kolejka chińczyków tam spora trwa to nad wyraz długo. Na tablicy odlotów kolejno wyświetla się bording, last call i w końcu gate close, choć do godziny zamknięcia widniejącej na bilecie jeszcze pół godziny. Małżonka wystraszona (co ty stary durniu dla tych kilku batów .....) ja nie powiem zaniepokojony. Gate był otwarty ludziska jeszcze wsiadali, wsieliśmy i my. Być może pospieszanie pasażerów ma później odbicie w rankingu punktualności, w końcu linia 5*.
Dalsza podróż już bez przygód Doha, Warszawa pedolino Gdynia i w końcu w domu. Choć dla mnie dzień ten był bardzo długi 6 godzin później znowu byłem na lotnisku w Warszawie tym razem służbowo.