Pomni pozytywnych wspomnień z poprzedniej wizyty na Chatuchak, postanowiliśmy skorzystać z faktu, że podczas weekendu jesteśmy w Bangkoku i pojechać na ten weekendowy targ (dla niewtajemniczonych otwarty jest tylko w soboty i niedziele, dlatego weekendowy).
Jednak tym razem nie będzie pozytywnych wspomnień, jakoś za bardzo bazarowo i strasznie tandetnie, albo to my już mamy inny gust. Kolorowo jest i owszem aż za bardzo, mieliśmy nadzieję kupić jakieś dobrej jakości podróbki, podróbki były i to w ilości olbrzymiej, ale chłam totalny.
To już nie jest targ gdzie można dostać wszystko. Mimo wszystko trochę czasu tam spędziliśmy plątając się bez sensu między straganami. W pewnym momencie powiedzieliśmy sobie "stop" wracamy do hotelu.
Prawdopodobnie była to ostatnia nasza wyprawa tutaj.
Wróciliśmy tą samą drogą kolejowo-śródlądową, jak ktoś ciekawy odsyłam do przednich moich podróży, gdzie był opis tej marszruty.
Coś jednak na targu kupiliśmy kilka paszminowych szali, sukieneczki dla chrześniaczek i oczywiście zapas nasion papryczki chilli "bird eye" dla mnie.
Czas się żegnać z Tajlandią, dziś zielona noc, a więc ostatni red snaper z grilla, ostatni chang, ostatni masaż pożegnalny drink i lulu. Jutro rano o 6 zabiera nas busik na lotnisko skąd przez Moskwę i Warszawę do domu.