Dzień zaczyna się niezbyt udanie, kazali nam czekać na transport do diving center o 7 przed hotelem i chyba o nas zapomnieli. Jest 7.20 a samochodu ani widu, ani słychu idę do recepcji poprosić o telefon do centrum. Recepcjonista dzwoni coś gada po tajsku i mówi, że za chwilę ktoś po nas będzie nie mamy się martwić nie zapomnieli o nas. Jak dla mnie to zapomnieli bo od telefonu do przyjazdu minęło akurat tyle czasu, ile zajmuje żeby dojechać z drugiego końca wyspy. Samochód dojechał jesteśmy jedynymi pasażerami, jedziemy bezpośrednio do centrum.
W centrum szybkie śniadanie jajo sadzone i tost plus kawa, przymiarka sprzętu i na łódkę. Wypływamy mamy godzinkę do Sail Rock. Lądujemy na górnym pokładzie, który to pokład jest pustą zadaszoną płaszczyzną, na której leżą tylko materace pierwszy raz się z czymś takim spotykam.
W trakcie rejsu krótki instruktaż co i jak na pokładzie, chwile później także briefing na temat nurkowania nasz divemaster ma nas tylko dwójkę ja i dziewczyna z Maroka.
Sail Rock to kawałek skały wystający z wody - to tak celem objaśnienia.
Dopływamy i od razu do wody, atrakcją tego miejsca jest komin, czyli tunel do którego wpływamy na głębokości 18 m, a wypływamy na 5 metrach zarąbista frajda przez coś takiego przepłynąć. Oprócz tego ogromna ilość ryb, a szczególnie dużych grouper grey, stada barakud, krewetki bokser i sporo jeszcze innych gatunków.
Po tak udanym nurkowaniu wypływamy na powierzchnię i płyniemy do naszej łódki, ja cały szczęśliwy wołam do mojej małżonki, aby podzielić się swoim szczęściem. Podpływam do łodzi i widzę ... i widzę środkowy palec, chwila flustarcji i wahania wyłazić z wody, czy nie. Wyłażę, przetrzymuję pierwszy atak dowiaduję się parę ciekawych rzeczy na swój temat i tej wyprawy. Co ja zrobiłam żeby za własne pieniądze się tak męczyć.....!!!??? . Okazało się że chociaż morze bardzo spokojne to przy Sail Rock są prądy morskie i to zmienne, a poza tym jest zjawisko tzw. martwej fali co powoduje u słabo odpornych chorobę morską. Co się przydarzyło też mojej lepszej połowie. Ze snurkowania też nici bo łódź jest prawie cały czas w ruchu, a łódek jest kilka także ruch wokół skały dość spory, także zejście do wody było niemożliwe.
Lunch z którego małżonka z oczywistych względów nie skorzystała i drugi raz do wody. Bogactwo ryb niesamowite, także doświadczyć dane mi było pływać w dość silnym prądzie, także znowu fajnie. W wodzie jesteśmy prawie godzinę wychodzimy z 30 na manometrze.
Wszystko co dobre się kończy wracamy do przystani w połowie drogi żonka wraca do żywych nie wiem czy dobrze czy źle, do tej pory było cicho, a teraz się zaczyna... Trzeba coś obiecać, no więc dobra jutro dzień dla niej.
W centrum pamiątkowe zdjęcie, lekkie zamieszanie po zauważeniu pająka o dużych rozmiarach,obowiązkowa fotka tego potwora i powrót do hotelu. Potwierdza się przypuszczenie o tym że chyba o nas zapomnieli. na powrocie nie jesteśmy już jedynymi pasażerami. Mieszkamy na krańcu wyspy więc wysiadaliśmy jako ostatni, a przedostatni wysiadali 5 minut przed nami.
Wieczór standardowo kolacja w Litlle House i później chang w pokoju.