Znowuż mieszane uczucia, czy to jest atrakcja pływać sobie łódką i oglądać biedę innych ludzi, średnio to się nam podobało. Z jednej strony czuliśmy zażenowanie, a z drugiej w końcu płynąc tam wydajemy pieniądze i choć cząstka z tego kapnie tym ludziom.
Z kronikarskiego obowiązku, krótko co się działo tego dnia.
Rano śpimy tak długo jak można było, potem wylegiwanie się na basenie, lektura, maile itd. Wycieczkę mieliśmy po południu w programie zachód słońca nad jeziorem Tonle Sap.
Do czasu wyjazdu załatwiliśmy jeszcze samochód na dzień jutrzejszy, którym dostaniemy się do przystani promowej w Tajlandii, znowuż będzie pobudka o 5 rano.
Przed 15 przyjechał po nas bus i wio nad rzekę Tahas, mieliśmy jechać dobry kwadrans, a wyszło dobrą godzinkę, najpierw asfaltem potem gruntową niezły rollercoaster. W końcu docieramy do rzeki, która okazała się strumykiem.
Wsiadamy na łódkę, razem z przewodnikiem i ruszamy, obsługa łodzi to praktycznie dzieci, sternik nieco starszy. Strumyk szeroki na 5 metrów na którym łodzie mijają się, wyprzedzają, ruch dość gęsty. Nagle wyprzedza nas łódka i trach wali naszą łódkę w ster, urywając go.
Sternik zdziwiony i wkurzony, przewodnik także. Zanim się ogarnęli minęła godzina, łódka została wymieniona.
Ruszamy, jak już pisałem ta część wycieczki wywołała w nas mieszane uczucia, które spotęgowane zostały jeszcze gdy przewodnik fundnął nam pieszą wycieczkę poprzez środek wioski.
Na tyle na ile poziom mojego i przewodnika angielskiego pozwolił, dowiedzieliśmy się, że parę lat temu wioska spłonęła, a za potrzebą ludzie chodzą do lasu w porze suchej, w mokrej płyną tam łódką. Nie mają opieki zdrowotnej, ogólnie państwo się nimi nie interesuje.
Domy różne jedne schludne inne zaniedbane, metrażem spore tak na oko dobre 100 m2. Wygląda biednie, ale nie nędznie. W większości żyją z rybactwa, wracając na łódź widzieliśmy jak rybacy wracali z połowu z rybami na które już czekał samochód.
Od razu rzuca się w oczy duża liczba dzieci, podobnie jak na Filipinach, gdzie bieda tam dzieciarni sporo. I żebranina, gromada dzieciaków biega za Tobą z wyciągniętymi rękoma. Patrząc na liczbę łodzi na rzece, a było ich kilka set nie przesadzam kilkaset. To powinni tu uskrobać dobre pieniądze, niezły biznes - takie myśli mimowolnie przychodzą do głowy.
Dodam jeszcze, że wysiadając z łodzi na przechadzkę po wiosce, oprócz gromady żebrzących dzieciaków, zostajemy także osaczeni przez dość namolne panie oferujące pomoce szkolne i słodycze. Gdzieś wyczytałem, że owe pomoce szkolne są przechodnie tzn. raz kupione wracają od dzieciaków do sprzedawców i są oferowane jeszcze raz. Pomocy nie kupiliśmy, a słodycze mieliśmy ze sobą i te rozdaliśmy dzieciakom.
Zastanowił mnie mały incydent, którego byłem świadkiem, jedna pani widząc gromadę żebrzących dzieciaków, przegoniła je coś krzycząc, odniosłem wrażenie że była ona jakby zażenowana, zawstydzona ich zachowaniem, jej mina mówiła miejcie trochę honoru.
Być może to tylko moje wrażenie, ale odczytałem z jej postawy - jesteśmy może biedni ale swoją dumę mamy - tak jakoś naszła mnie taka myśl.
Oglądając domy, które od poziomu naszych łodzi są dobre 5-6m wyżej, zaczyna pracować wyobraźnia ile tu musi być wody w czasie pory deszczowej, ile wody musi spaść z nieba.
Dopływamy do jeziora, które jest w tej części Azji największym, dowiadujemy się jeszcze jednej ciekawostki jest też bardzo płytkim jeziorem tak w tej chwili 1-1,5m, co udowodnił przewodnik wbijając bosak w dno.
Zachodu słońca nie było z powodu zachmurzonego nieba. Wracamy tą samą drogą, ale wysiadamy wcześniej jeszcze przed wioską, potem busik i znów dobra godzinka, jesteśmy w Siem Reap. Wysiadamy w okolicach old market, kolacja ido hotelu lulu.
Jutro znowu 5 rano, no ale to już ostatni raz - mam nadzieję.
A jeszcze jedno, idąc do hotelu ogarnęła nas fala zimna tak dobre 10 stopni niżej niż gdy wyjeżdżaliśmy na wycieczkę.
Coś dziwnego.