Poniedziałek, w tym wypadku lubię poniedziałek.
Pobudka o tej samej godzinie jak byśmy wstawali do pracy, ale nie tym razem, wstajemy z przyjemnością o 7 teściu melduje się pod domem służąc podwózką ( wielkie dzięki ) do Gdyni, gdzie spotykamy się towarzyszami podróży i o 8.20 startujemy Pendolino do Warszawy, przed 12 jesteśmy. Potem skm na lotnisko, okienko odprawy już otwarte, nadajemy bagaż i powoli idziemy do kontroli bezpieczeństwa, po kontroli klap na dupsko do bordingu jeszcze z pól godziny. Lecimy Turkish, odprawa on-line w tych liniach startuje 24 godziny przed wylotem, ale miejsca zarezerwowaliśmy sobie szybciej mailowo, dzięki uprzejmości polskiego biura linii. Turkish na biletach podaje numer grupy ( A,B,C), który to numer ma decydować o kolejności wejścia na pokład, najpierw ci którzy siedzą na ogonie później następni tak aby nie tamować przejścia w samolocie, ma decydować, ale na Okęciu nie decyduje wszyscy jak to nasi rodacy na hurra, na innych lotniskach jest więcej dyscypliny. Załadowani lecimy do Stambułu lotu opisywać nie będę, dokładny opis zgodny z moimi wrażeniami znajdziecie tu
emiwdrodze.pl/ z jedną uwagą rozrywka pokładowa działa na wszystkich lotach.
Lot bez większych emocji, jedynym minusem było tylko to że po wylądowaniu nie było rękawa, tylko autobusik, a pogoda w Stambule podła. Śnieg, pada śnieg i śniegu tu dużo.
Decydujemy, że zostajemy na lotnisku na miasto nie wychodzimy z dwóch powodów pogoda i ewentualne perturbacje transportowe, które mogą nam ponieść ciśnienie, gdybyśmy mieli wracać z miasta na lotnisko. Także 6 godzinek na lotnisku jakoś przeleciało. Na lotnisku dużo ludzi, w szczególności wyznania z pod znaku półksiężyca i to w różnych odmianach ( przynajmniej sądząc po odzieniu ) od ręczników po różnego rodzaju galabije i czepki na głowie.
Do samolotu znowu autobusem, czy to są najlepsze linie lotnicze Europy ? chyba tak bo lepszymi nie leciałem, ale też doświadczenie moje skromne.
W samolocie do KL rodaków co niemiara, większość pasażerów lotu z Warszawy loguje się w tym locie, także jest swojsko i wesoło, przynajmniej na początku lotu, bo później zmęczenie i posiłek ( a karmią lepiej niż dobrze ) robi swoje i zapada na pokładzie sen lub odbywa się seans kinowy ( w moim wypadku "Niezłomny" i "Sicario" ).
Lądujemy z małym opóźnieniem, mojej połówce mina rzednie na szybie okna krople deszczu ( deja vu z poprzednich wojaży), znowu muszę tłumaczyć jak po upał i słońce to do Egiptu, a tu są tropiki i deszcz ma prawo padać. Trochę zdziwieni że po odbiór bagażu i do odprawy musimy podjechać wewnątrz lotniskową kolejką do innego budynku. Potem odprawa paszportowa i jesteśmy w Malezji.
Wg opisów z netu po wyjściu z budynku lotniska powinny być budki biletowe firm autobusowych, ale ich nie ma. Okazało się że kasy są w terminalu autobusowym do którego można dojść nie koniecznie opuszczając budynek lotniska łącznikiem. Zdecydowaliśmy skorzystać z busa z powodu ceny koszt 10MYR, najwygodniejszym ale zarazem najdroższym sposobem dotarcia do centrum KL jest KLexpress, który kosztuje 55 MYR (do końca 2015 kosztował 35 ). Po prawie godzinie jazdy docieramy do KLsentral, skąd bierzemy taksówkę do hotelu za 13 MYR. Logujemy się w hotelu Pacific Express Hotel Central Market
Jest już późny wieczór, wychodzimy na miasto, najpierw kolacja u Zakhira, potem spacer do Chinatown, które jest rzut beretem od hotelu, tu potwierdzenie informacji PIWO JEST DROGIE ( 20 MYR za dużą butelkę, później znaleźliśmy miejsce gdzie było 14,5 MYR ).
Wracamy do hotelu gdzie szklaneczką brązowego płynu z duty free uczciliśmy szczęśliwe dotarcie do KL.