Lot mija bezproblemowo, no może poza tym że pierwszy raz siedzimy w środkowym rzędzie miejsc ( układ siedzeń w samolocie to 2+4+2) i jak dla mnie jest trochę klaustrofobiczne, lepiej siedzieć w rzędzie przy oknie.
Lądujemy w Kijowie lotnisko pustawe, szybki transfer na lot do Warszawy, po drodze kontrola bezpieczeństwa i poganiają nas do samolotu. A w samolocie siedzimy i czekamy aż zostaną od lodzone skrzydła i startujemy z lekkim opóźnieniem.
W Warszawie jesteśmy o czasie, wysiadamy idziemy do odbioru bagaży i czekamy aż maszyneria wypluje walizki z łupami, w ciężkim trudzie zdobyte.
Taśmociąg rusza wypadają walizy duże i małe, coś mało ich i nikt ich nie odbiera, stoimy czekamy, zdążyliśmy już zorganizować wózek do bagażu. A naszych walizek nie ma i nie ma. Ciśnienie u małżonki rośnie, atmosfera się zagęszcza. Na monitorze pojawia się napis "ostatni bagaż" ciśnienie przekroczyło wartość graniczną i nastąpił wybuch " GDZIE MOJE TOREBKI", a potem klasyczne " a nie mówiłam, gówniane linie !?#@%&.... Trochę żonce odpuściło gdy powiedziałem jej że ewentualne odszkodowanie za bagaże to prawie zwrot kosztów naszej eskapady. Tak do końca nie wiem czy to prawda, ale podziałało.
Nie ma to nie ma, trzeba iść zgłosić zaginiony bagaż. Na Okęciu są dwa takie biura, po prawej i po lewej stronie od stanowisk wydających bagaż, każde obsługuje inne linie lotnicze. Oczywiście na początku trafiamy do złego i gdy trafiamy do właściwego jest tam spory tłumek większość z naszego lotu Bangkok via Kijów Warszawa. Dowiadujemy się, że nasze bagaże utknęły w Kijowie i jutro powinny być w Warszawie, a do naszych domów mają dotrzeć pojutrze. Po wypełnieniu zgłoszenia dostajemy numer zgłoszenia, dzięki któremu możemy monitorować on-line losy naszych bagaży.
Z ciekawostek w biurze spotkaliśmy Jerzego Stuhra, któremu też gdzieś wcięło bagaż.
Jak pisałem we wpisie "Bilety" daliśmy sobie pewien margines bezpieczeństwa na transfer z lotniska na dworzec centralny, na wszelki wypadek i ten margines znacznie się skurczył do poziomu ostrzegawczego.
Przy wyjściu ze strefy odbioru bagażu mijamy punkt kontroli celnej i podchodzi do nas celnik pytając skąd przylatujemy dalej już nie dokończył, bo gdy zobaczył minę i usłyszał komentarz mojej małżonki to wycofał się do swojej kanciapy bez zbędnych dociekań, a może dlatego że mieliśmy tylko bagaż podręczny,
Na Pendolino zdążyliśmy, do domu dotarliśmy już bez przeszkód, no może nie do końca podróż powrotną odbyłem w sweterku, bo kurtka została w walizce.
Bagaże dotarły tak jak było nam obiecane, tylko Jerremu zniknęły pasy do spinania walizek, które nabył w Bangkoku i zabezpieczył nimi swój bagaż.
TOREBKI są i mój galangal też.