Dziś mieliśmy ponownie nurkować i podglądać Thresher sharki. Ale nic z tego nie wyszło, wstaliśmy o 5.00 rano podreptaliśmy do diving center z stamtąd na plażę i czekamy, pogoda nieciekawa silnie wieje naszego divemastera ni widu, ni słychu, obsługa łodzi wydzwania, po pół godzinie divemaster się pojawia i oznajmia nam, że z nurkowania nici zła pogoda i żadna łódź nie wypłynęła.
Chyba nie do końca to była prawda divemaster wyglądał na mocno wczorajszego, a później widzieliśmy łodzie wracające z nurkami, było nie było z nurkowania nici, będziemy nurkować jutro.
Wracamy do resortu, aby jeszcze trochę pospać.
Do południa lenistwo na plaży, pogoda się poprawiła, ale ile można się byczyć na plaży, postanowiliśmy zwiedzić wyspę by autonogi.
Wypuściliśmy się na spacer dookoła wyspy.
Linia brzegowa od strony zachodniej wyspy to resorty nastawione na płetwonurków. za nimi wioska o klaustrofobicznej zabudowie i takowymi domkami ( raczej szałasami 2x3m ) autochtonów. Przed większością domów koguty na grzędzie ( bardziej na patyku niż grzędzie) przywiązane sznurkiem za nogę, kogutów za trzęsienie, a kur żadnych ( później ta zagadka się rozwiązała ), podobnie świnki zamiast w chlewie wylegują się na piasku przywiązane za nogę do palmy.
Obeszliśmy całą wyspę dookoła, przy okazji trochę pobłądziliśmy, słońce paliło niemiłosiernie, to był chyba najcieplejszy dzień podczas naszej wyprawy. Wracając trafiliśmy na happy hours (dwa drinki w cenie jednego) w jednym z barów na plaży i grzech by było z tego nie skorzystać.
Mieliśmy plażę, zachód słońca, palmy i drinki z palemką, można powiedzieć raj, tak tropikalny raj.