Dzień dla małżonek, czyli lumpy, ray bany, zegarki, czyli MBK, dzień stracony, no może nie całkiem, wieczorem mamy w planie kolację w Chinatown.
Po kolei śniadanie w hotelu ( pełen wypas, jak ktoś potrafi to może nafutrować się na cały dzień), taxi MBK.
Ja walizka, żona prezenty i coś dla siebie torebki, buty, łachy, okulary, zegarki. Oglądanie, targowanie, oglądanie targowanie - kantor wymiana kasy - oglądanie .....
Po godzinie jestem wykończony, a to dopiero początek, najbardziej wyczerpujący dzień podróży.
Powrót z łupami do hotelu, zostawiamy trofea nabyte w ciężkim trudzie i przemieszczamy się do Chinatown na kolację z owoców morza i nie zawiedliśmy, było dużo smacznie i w miarę tanio.
W którymś z blogów przeczytałem, że jak się dobrze zabawić w Bangkoku to na Soi Cowboy (pim-pongi zaliczyliśmy za pierwszym razem jak ospę i starczy), no trzeba to sprawdzić.
Łapiemy taxi i każemy się tam wieźć, driver odradza, mówi że jechać tam z małżonkami to nienajlepszy pomysł, jak one to usłyszały to już był mus tam jechać. Rzeczywiście jechać tam z żonami nie był najszczęśliwszym pomysłem.
Zabawić to się tam można na pewno, ale może nie doczytałem, a może autor nie napisał, z żonami niekoniecznie.
Jutro ostatki, pojutrze długa droga do domu z Singapurem po drodze.