Pogoda jak do tej pory dopisuje, jedyny dzień gdzie było trochę pochmurnie to dzień wycieczki na Unauna. Dziś jest słonecznie, do południa kompletny chillout plaża, książka, audiobook, przeglądanie zdjęć, montaż filmików, kąpiel.
Po południu robimy wypad do Pulau Papan czyli wioski cyganów morskich, a bardziej wioski na wodzie. Wypad stał pod znakiem zapytania, a to ze względu na stan morza, które trochę się rozhuśtało, ale z upływem dnia robiło się spokojniejsze. Nie uspokoiło się zupełnie, ale na tyle aby móc płynąć.
Każda większa fala przyspieszała bicie serca mojej żonie, choć płynęliśmy niezbyt daleko od brzegu i dałaby radę dopłynąć wpław w razie czego.
Wioska cyganów morskich lepiej brzmi niż wygląda. Po prostu zbiorowisko prostych chat zbitych przeważnie z desek, choć są także okazalsze powiedzmy domy murowane. Wszystko jest posadowione na palach wbitych w dno morskie tuż przy kamiennej wysepce. Wysepce, na której jest punkt widokowy skąd można podziwiać panoramę okolicy. Za chodniki w wiosce robią pomosty z tego co widać większość mieszkańców żyje z eksploracji morza, Jest też długi pomost, który kiedyś łączył wioskę z lądem teraz w jednym miejscu zawalony. Można też zobaczyć niedokończoną budowę dość ładnych domków które miały tworzyć resort na wodzie.
Generalnie jako atrakcja to taka sobie w mojej subiektywnej ocenie, ale przy okazji na chwilę wróciliśmy do rzeczywistości ,jest zasięg GSM i parę SMS-ów dało radę dojść.
Powrót, kolacja tym razem ośmiornica w potrawce i nocą upiorna dżungla budzi się do życia, szczeniaki nadal żyją, to chyba i my też będziemy.