Lot mija bez większych przeszkód, na początek padła informacja o zakazie spożywania alkoholu na pokładach linii Aeroflot. Chcieliśmy strzelić sobie po maluchu, z zapasu zakupionego w strefie wolnocłowej na moskiewskim lotnisku, mogliśmy zrobić to po cichu, ale daliśmy sobie spokój wypijemy na miejscu. Staraliśmy się przespać jak najwięcej, ale ja trudno zasypiam w pozycji półleżącej, moja połówka wyczyniając, różne wygibasy o które bym jej nie podejrzewam coś tam podrzemała. Jedzenie nie najgorsze, jak na jedzenie samolotowe trochę plastikowe, ale celebracja posiłku sprawia, że czas płynie szybciej. Rozrywki pokładowe ok. filmy kinowe i seriale telewizyjne, jest nawet "siedemnaście mgnień wiosny" młodsi pewnie nie wiedzą kto to Stirlitz, gry, muzyka.
Lądujemy o czasie 08.40, idziemy do odprawy paszportowo-wizowej, tam nam robią fotkę sprawdzają wizę ( wizę załatwiliśmy w Polsce, wysyłając paszporty kurierem do ambasady koszt wizy 100 zł/osoba ) i jesteśmy w Tajlandii.
Za trzy godziny mamy samolot Air Asia do Hat Yai. Odbieramy bagaże i przechodzimy do części krajowej lotniska, robimy odprawę, w trakcie której zostaje skonfiskowany balsam do opalania z bagażu podręcznego, którego nie zauważono ani w Polsce, ani w Rosji. Siadamy grzecznie w poczekalni i czekamy na wejście do samolotu. W Hat Yai jesteśmy przed 13.00 i zaczynamy walkę z czasem, musimy dostać się do Pak Bara do 15.00 o tej godzinie wypływa ostatni speedboat do Koh Lipe.
Wychodzimy z lotniska, słońce, zieleń, temperatura, tak, tak sobie wyobrażaliśmy tropiki, wszystko jest takie inne, egzotyczne.
Ale wracamy do tematu, łapiemy taxi, oczywiście z całym ceremoniałem, oczytani po blogach na temat Tajlandii wiedzieliśmy z grubsza co mamy robić, mijamy naganiaczy, odchodzimy kawałek dalej, tam po krótkich targach dogadujemy cenę, jedziemy do miasta do pierwszej z brzegu agencji turystycznej. Po drodze coraz bardziej egzotyczne dla nas widoczki,stragany, 7eleven, zieleń bije po oczach swoim kolorem.
Kierowca dowozi nas do zaprzyjaźnionej sobie agencji ( jakżeżby inaczej ). tam gorączkowa narada pań nas obsługujących, kilka telefonów, kupujemy bilety na Koh Lipe, powinniśmy zdążyć łódź odpływa nie o 15.00, a o 16.00. Kierowca ten sam co z lotniska, gna na złamanie karku do Pak Bara. W Pak Bara już na na nas czekają, na łódź i wio.
Po drodze mieliśmy dwa przystanki jeden na Tarutao, gdzie zostaliśmy skasowani za wstęp do parku narodowego. Drugi na bezludnej wysepce gdzieś po środku morza, Tam nie wytrzymujemy ściągamy ciuchy i w bieliźnie chlup do wód morza andamańskiego. Ciepło miło, przyjemnie, bielutki piasek, palmy, krajobraz jak z widokówki.