Dzień wcześniej wysłaliśmy maila do hotelu, że zjawimy się drugiego dnia nad ranem, ale będziemy na pewno. Odpowiedzi zwrotnej nie dostaliśmy, hotel był zabookowany wcześniej i był już przez nas opłacony, zresztą niepotrzebnie bo w dniu przyjazdu mielibyśmy co najmniej 40% zniżki. Hotel zwie się Amaris i jak na standardy indonezyjskie jest ok.
Lądujemy o 6 rano lotnisko maciupkie, wychodzi z budynku terminala osaczają nas kierowcy taxi, taxi, ale nikt ani słowa po angielsku. Po chwili pojawia się gościu niskiego wzrostu nawet jak na Azjatę, ale za to z wielkim paznokciem na palcu wskazującym. Widać, że rządzi w tym miejscu chcemy jedną taxi na 6 osób, nie ma, to zmuszeni jesteśmy jechać dwoma. Kurtuazyjna wymian zdań, skąd jesteście dokąd jedziecie. Dowiadujemy się o promie i jak technicznie zarezerwować kajutę od załogi, gdzie wymienić kasę. Jedziemy do hotelu, skąd po zakwaterowaniu pań mamy jechać na przystań i załatwić sprawę z rezerwacją kajuty, po drodze wymienić kasę w kantorze. Po dojechaniu do hotelu i pozbyciu się balastu pań chcemy jechać na przystań, ale jeden z kierowców daje nam telefon przez który gościu z wielkim paznokciem informuje nas, że nie ma sensu jechać na przystań, ponieważ prom ma opóźnienie i nie będzie szybciej niż o 10. Chcąc, nie chcąc idziemy na śniadanie i na dwie godzinki przymknąć oko.
O dziesiątej rykszą jedziemy wymienić kasę, dość daleko od hotelu do dziś nie wiem czy nie było innych kantorów w pobliżu, czy też ryksiarze wieźli nas do swojego ulubionego. Po drodze zbaczamy do sklepu i kupujemy po parę piwek co by mieć na nocny rejs promem. Cena najtańsza podczas naszej eskapady czyli 33 kIDR, co daje jakieś 9 PLN za butelkę 0,66. Wracamy do hotelu skąd jedziemy taxi na przystań wynająć kabinę od załogi.
Prom dopłynął idziemy do pomieszczeń załogi i umawiamy się na wynajęcie kajuty. Bierzemy dwie kapitana i członka załogi, płacimy odpowiednio 500 i 400 kIDR.
Od tego czasu Indonezja będzie mi się kojarzyła z durianem wchodząc do kabiny załogi poczuliśmy, a za chwilę zobaczyliśmy zbiorową konsumpcję Duriana, odmówiliśmy smak Duriana znamy i specjalnie za nim nie przepadamy. Na promie są dwie klasy ekonomiczna i biznes, ale nie są to niestety standardy lotnicze. Zostało nam kupić jeszcze bilet na prom w tym wypadku najtańszą opcję ekonomiczną, ale to dopiero przed samym wypłynięciem.
Wracamy do hotelu, aby złapać jeszcze trochę snu, dobę hotelową mamy do 13. Wypływamy o 17.
Mimo opóźnienia spowodowanego odwołaniem lotu wracamy do planowanego rozkładu jazdy.
O 13 zostawiamy graty na recepcji hotelu idziemy na krótki spacer po Gorontalo nic szczególnego w tym mieście nie rzuca się nam w oczy wchodzimy do małej kawiarni, pijemy po dobrej kawce. Robimy zakupy spożywcze. I nadszedł czas jechać na przystań, co robimy jedną taksówką na dwa razy. Kupujemy bilety, okrętujemy się i czekamy na wypłynięcie.
Na promie spotykamy naszego rodaka, który mieszka na Filipinach, ale też kręci się po Indonezji. Tak sobie z panem gawędzimy mija godzina i druga, a prom jak stał w porcie, tak stoi dalej. O co chodzi, nasz rodak, który mówi po indonezyjsku zasięgnął języka i okazało się, że jest jakiś problem techniczny, czekają na jakieś narzędzie, czy część, ale wciągu dwóch godzin powinniśmy ruszyć. Mijają dwie godziny i następne stoimy dalej i co gorsze zero informacji co dalej, nawet nasz rodak nie jest w stanie zdobyć żadnego info. Krążymy po promie od mostku po rampę, prom pełen ludzi i ładunku, ale załogi ni śladu, po angielsku się nie dogadasz. Nasze panie po nieprzespanej poprzedniej nocy już kręciły nosem na kabinę kapitana, ale teraz kolejny postój doprowadza je do skraju erupcji, a właściwie do erupcji. Atmosfera wyprawy robi się zgniła, zero informacji warunki wg naszych pań gorzej niż ohydne i oczywiście komentarze kto wymyślił plan tej podróży. Nie ma co idziemy spać, jak dobrze, że panie i panowie w osobnych kajutach